środa, 30 listopada 2011

" Jesienny wieczór w cmentarnej kaplicy "

    Mama weszła do pokoju kiedy oglądałam ostatni ze znalezionych na strychu pamiętników. Nie wiedziała o tym, że byłam na strychu i, że tam grzebałam, a już tym bardziej nie zdawała sobie sprawy z tego, że wyszperałam stare pamiętniki prababci.
- Co ty robisz ? - Zapytała.
- Co ? Ja ? A nic. - Odparłam, zdezorientowana, bo tak się zaczytałam, że nawet jej nie zauważyłam. Patrzyła na mnie tym swoim wzrokiem, którego strasznie nie lubiłam.
- Skąd to masz ? Wiesz, że nie wolno ci wchodzić na strych, a tym bardziej zabierać stamtąd czegokolwiek. Oddaj to. Wzięłaś jeszcze coś ?
- Nie... - Skłamałam. Wzięłam wszystkie pamiętniki, które tam były. W sumie sześć. Na szczęście mama wzięła tylko jeden, a ja i tak zdążyłam go przeczytać. Reszta znajdowała się u Laury. Była moją przyjaciółką i musiałam jej to pokazać. Interesowałyśmy się takimi starociami i okultyzmem. A w tych zapiskach moja prababcia opisywała właśnie takie rzeczy. Wreszcie dowiedziałam się po kim to mam. Rodzice i dziadkowie nie popierali moich poglądów, ale prababcia to co innego. Na dodatek po przeczytaniu tych pamiętników odniosłam wrażenie, że należała do jakiejś sekty. Opisywała w nich jakieś modlitwy z różnymi dziwnymi obrzędami oraz rzeczy, których dokońca nie rozumiałam. Planowałam z Laurą wykonać jeden z nich w noc z 31 października na 1 listopada. Specjalnie wybrałyśmy tą datę, bo świadomość, że tego dnia, a raczej nocy jest halloween dodawała naszemu planu jeszcze większego dreszczyku emocji. Do tej daty pozostały jeszcze tylko dwa dni i trochę się denerwowałam. Dużo szperałam o tym w internecie oraz przeczytałam wiele forów na takie i podobne tematy co tylko poszerzyło moją wiedzę na te tematy. Czułam się dzięki temu bardziej przygotowana na to wydarzenie .
W końcu nadszedł ten dzień. Całe przedpołudnie pakowałam do kostki rzeczy, które mogą się nam przydać no i kanapki, bo podejrzewałam, że zgłodniejemy. Około godziny 16 poszłam do Laury po czym razem wybrałyśmy się jak wszystkim się zdawało do Klementyny, która zaprosiła nas na noc. Mieszkała w lesie, a do jej domu nie można było się dostać samochodem, więc szłyśmy pieszo. Oczywiście to wszystko nie prawda. Był to tylko taki pretekst, aby nasi rodzice wypuścili nas z domu. I poszłyśmy. Musiałyśmy dotrzeć do kaplicy cmentarnej. I chodź najbliższa była 3 kilometry drogi stąd, to nie musiałyśmy się śpieszyć, bo do godziny 22 miałyśmy jeszcze dużo czasu. Całą drogę rozmawiałyśmy o tym co chcemy zrobić. Byłyśmy tym trochę zestresowane, aż w pewnym momencie zaczęło mi burczeć w brzuchu co nas obie rozbawiło i rozluźniło atmosferę. Na szczęście zabrałam kanapki i obie zaczęłyśmy pałaszować. Zjadłyśmy tylko po jednej żeby starczyło na potem. Zaczęłyśmy żartować i nie zauważyłyśmy, że jesteśmy już prawie na miejscu. Znowu spochmurniałyśmy. Kaplica była stara, zbudowana chyba jeszcze w gotyckim stylu. W połowie otoczona zardzewiałym metalowym płotkiem. Dlatego w połowie, bo reszta się już rozpadła. Wszędzie były wyschnięte i przegniłe liście. Powoli udałyśmy się w stronę kaplicy. Nie miała drzwi, a więc bez problemu dostałyśmy się do środka. Wyciągnęłyśmy latarki, ponieważ nie było tam zbyt jasno. Poszłam pierwsza, bo Laura boi się pająków, a tych było tam sporo. W pamiętniku napisane było, aby po wejściu rozejrzeć się i wejść za szafę obok ołtarza. Zrozumiałyśmy o co chodzi dopiero, gdy podeszłyśmy bliżej. Okazało się, że za meblem jest przejście. Miałyśmy problem z przesunięciem szafy tak, abyśmy mogły wejść do podziemnych komnat, lecz poradziłyśmy sobie i udałyśmy się w głąb mrocznych korytarzy. Widać było, że naprawdę długo nikt tu nie był, bo w pewnym miejscu musiałam psuć pajęczynę nogą z powodu jej rozmiarów. Po piętnastu minutach przedzierania się przez kurz wkroczyłyśmy do chłodnego pomieszczenia. Zdaje się, że było to stare krematorium lub coś podobnego. W ścianach były półki, jakby do przechowywania zwłok. Z pamiętnika babci wynikało, że mamy przejrzeć teraz je wszystkie, aby odkryć coś bardzo ważnego. Jak mus to mus. Odór wydobywający się z nich był okropny. Laura o mało co nie zemdlała, kiedy wysuwając jedną z półek ukazały jej się szczątki dziecka trzymającego w ręku kuferek z napisem „Dla was”. Przestraszyłyśmy się nie na żarty, lecz przełamałam się i wzięłam pudełko do rąk. Robiło się coraz chłodniej, a my coraz bardziej się bałyśmy, więc schowałam kuferek do plecaka i jak najszybciej opuściłyśmy kaplicę. Wracałyśmy prawie w biegu, bo chciałyśmy jak najszybciej wrócić. Laura przyszła do mnie, bo nie chciała niepokoić rodziców. Aby nie niepokoić moich weszłyśmy do mojego pokoju balkonem i od razu położyłyśmy się spać. Rano chciałyśmy zajrzeć do kuferka, ale nigdzie go nie było. Przestałyśmy szukać i stwierdziłyśmy, że najlepiej będzie, gdy najszybciej zapomnimy o całej tej historii. I tak też się stało. 

Dostałam dzisiaj za to piątkę : D Nie spałam prawie do 1 w nocy, no ale cóż. 

Niech moc czekolady będzie z wami !

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz